Przepełniony pozytywnymi wrażeniami po niedzielnym triathlonie zainicjowałem nowy tydzień przejażdżką rowerową. Zapewne buzujące we mnie emocje, których w żaden sposób nie mogłem ostudzić spowodowały, że doszło do zrealizowania najdłuższego w tym sezonie dystansu 51,91 km w czasie 2:10:25.
Przemierzam nowe szlaki, zapędzam się w nieodkryte dotąd miejsca. Czuję jak promienie słońca głaszczą moją skórę, a wiatr obmywa mi twarz. Delektuję się chwilą i myślę o coraz to odleglejszych tematach. Pojawiają się w mym umyśle nowe koncepcje… Skupiam się zatem na pedałowaniu. Pracuję w pierwszym zakresie, aby budować bazę tlenową. Przyda się z pewnością w przyszłości…
Skąpany w promieniach słońca pokonuję kolejne kilometry. Prę przed siebie, jak szarańcza pochłaniając napotykane przeszkody. Biegnąc czuję coraz większą wolność. Najbliżsi znajomi przestają się przyjaźnie uśmiechać w trakcie rozmów, gdy dzielę się z nimi najnowszymi koncepcjami. Spostrzegam, że zaczynają za to bacznie obserwować moje poczynania, kibicując mi jednocześnie. Dodaje mi to sił.
Wtorkowe interwały spustoszyły moje siły. Wracałem do domu czując wyeksploatowane mięśnie. Było intensywnie, wymagająco, ale przede wszystkim satysfakcjonująco.