W sobotę z nutą sentymentu kieruję swe kroki na pierwszy w tym roku bieg Grand Prix Warszawy w Lesie Kabackim – zeszłoroczny cykl zamknąłem cały, co zaowocowało pamiątkowym medalem.
Jak zawsze cieszy mnie niezmiernie, że mam zaszczyt biegać wspólnie z Siostrzyczką i Championem:
Na linię startową udajemy się zwartą ekipą. W grupie dużo przyjemniej realizować swoje sportowe pasje. Towarzyszy temu dużo więcej emocji. Zwłaszcza w tak zwane walentynki…
Na nowo odkryłem magię wspólnego działania. Otaczając się aktywnymi ludźmi nabieram sił. Regeneruję psychikę, dzięki czemu uzyskuję dodatkową mobilizację do działania. Dodatkowo podnoszę sobie poprzeczkę – czuję, że mogę więcej, przez co staję się lepszym człowiekiem. Społeczność stanowi niewyczerpalne źródło energii. Także i ja dokładam swoją cząstkę do ogólnej układanki. Pełna symbioza. Dzięki Wam za te Walentynki.
Całą trasę biegłem ostro, co zaowocowało nowym rekordem trasy 47:56. Goniłem za Radziem, który pobiegł tak dynamicznie, że mogłem co najwyżej oglądać Jego plecy. Mega szacun i gromkie brawa. Należą się – progres wręcz imponujący.
Po sobotnim biegu odcięło mnie niemalże całkowicie. Nie byłem w stanie się ruszyć. Totalne rozleniwienie. Dopiero mała drzemka, co niezmiernie rzadko mi się zdarza, postawiła mnie na nogi.
Idealne uzupełnienie sobotniego czasu stanowił aktywny trening Zuzanki. W wirtualny sposób wspólnie działaliśmy. Wszystko się zmienia. Idzie ku lepszemu…
Pozostawiam za sobą przeszłość… Czas na to, co tu i teraz oraz to, co obiecująco jawi się przede mną. Nie kończy się dobra passa. Tak na dobrą sprawę ona się dopiero rozpoczyna. Każdy kolejny dzień przynosi bowiem wspaniałe zmiany: