W sobotę bardzo ciężko zebrać mi się do treningu. Szczerze mówiąc mobilizuję się tylko i wyłącznie dlatego, że Zuza udaje się na jogę, a Champion ma już za sobą zrealizowany trening biegowy – właśnie dlatego lubię otaczać się ludźmi, którzy „ciągną” mnie do góry.
Okazuje się, że jest to jeden z najtrudniejszych treningów. Nie dość, że potworny upał (ponad 30 stopni), to jeszcze dopada mnie kryzys – najpierw walczę z psychiką, aby utrzymać tempo w zakresie BC2, potem borykam się z ciałem, aby dokończyć trening bez przejścia do marszu. Po wszystkim jestem tak zaorany, że pod natrysk wbijam się w pełnym rynsztunku. Proporcjonalnie do zmęczenia odczuwam dumę, że nie dałem się złamać…