Nie samym sportem człowiek żyje… Z racji weekendu majowego udało się złapać wiatr we włosy. I nieco much na zębach. Wolność jaką daje mój stalowy rumak jest nieoceniona. Chwytam chwilę całym sobą. Delektuję się pędem powietrza. Mknę przed siebie ścigany własnym pragnieniem drogi. Poniżej foto w mojej oazie spokoju…
Wspólna przebieżka to niebywale ciekawa odskocznia, zwłaszcza kiedy na ogół biegam w samotności. A tutaj proszę: w trakcie weekendu majowego, przed grillowaniem, kolektywny temat sportowy razem z młodszą Siostrą oraz Tomaszkiem W. vel Champion.
Tym większa przyjemność z racji zwieńczenia szybkim finiszem. Hr max 183. Champion ostro mnie tutaj zmotywował – w fazie szczytowej dobiliśmy do tempa 4 min/ 1 km.
Całość, obowiązkowo zwieńczona wspólnym rozciąganiem się. W końcu mięśnie mocno odczuły ostatnią pracę.
Poniżej Martula
Razem z Championem
Przy wieczornym piwku mocowałem się z Tatą na nogi. Przegrałem z kretesem… w sumie chyba spodziewałem się tego. Powtórzymy zawody za jakiś czas 🙂
Zacne zwieńczenie, jakże sportowego weekendu majowego czekało mnie w niedzielę – zrealizowanie po raz pierwszy wspólnego treningu z Zuzanką. Jest moc!!! Mimo silnych podmuchów wiatru udało się nam zmobilizować by przejawić wspólną aktywność. Swoista wisienka na torcie.
Zamykam historyczną majówkę niniejszym wpisem: Pora zacząć nowy miesiąc… DZIAŁAMY DZIAŁAMY. Zegar tyka!!!
P.S. Jak powiedziałem Rafciowi D. podczas ostatniego wspólnego biegu (GPW vol 4) tak też uczyniłem. Gatki do biegania zakupione. 🙂 Teraz pozostaje druga część…
ŚRODA 07.05.14 KONIEC DŁUGICH WEEKENDÓW
Początek tygodnia nadzwyczaj trudny. W każdym wymiarze. Ciężko wrócić do gry po tak mocno poszarpanych organizacyjnie ostatnich dwóch tygodniach. Najważniejsze, że udało się ustalić tabelaryczny schemat działania. Z pewnością będzie on nie tylko mobilizował, ale i systematyzował podjęte działania.
Do sztafety coraz bliżej… Ostatnie przygotowania na finiszu. Ogarniam kartę startową i pozostałe formalne tematy niezbędne do pojawienia się ekipy na linii startowej. W tym tygodniu biegam wyłącznie w OWB1 . Mam nadzieję, że potrzeba szybkości uzewnętrzni się wówczas w niedzielę podczas biegu.
Przechodząc od teorii do praktyki.
Nadciąga noc. Zakładam strój i zanurzam się w mrok. Czas pobiegać. Organizm domaga się solidnej porcji endorfin. Pełna koncentracja i skupienie się na pracy organizmu owocuje idealną współpracą między biciem serca a pulsometrem. Wpadłem w taki trans, że nie zauważyłem kałuży i po kostki zanurzyłem się w wodzie. Ostatnie 4 kilometry poniedziałkowego wybiegania przyszło mi pokonywać z pluskaniem wody w butach. Ale udało się: pierwszy zakres zaliczony w 100%. Średnie tętno 134, najwyższe 141. Zmieściłem się między 65 a 75% Hr Max. Czas treningu 1:32:21 na dystansie 12,24 km. Będzie się do czego odnieść w przyszłości śledząc progres. 🙂
Wciąż w mojej głowie nie mogę przekonać się do siłowni. Zawierzę zatem swojej intuicji i skupię się na kalistenice. Jeden z treningów w skali tygodnia będzie w pełni nawiązywał do tej starożytnej formy pracy nad własnym ciałem. Zobaczymy jakie będą tego efekty.
Z technicznych wątków: w najbliższym czasie muszę ogarnąć jakiś sensowny, a przede wszystkim funkcjonalny sposób na pocenie się mojej głowy. Leje się ze mnie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł wody. W końcu spływająca wprost do oczu sól nie jest zjawiskiem przyjemnym.
Przeczytałem fajny tekst, który dał mi wiele do myślenia: „Dopóki żyjesz, możesz działać i zmieniać swoje życie. Nie ma w życiu sytuacji, w których należy jedynie modlić się i czekać na cud. Zawsze jest coś do zrobienia. Zmierz się ze strachem i działaj. Gdy weźmiesz za siebie odpowiedzialność i ruszysz naprzód, inni mogą przyjść Ci z pomocą” Levi Brackman