We wtorek po południu miał miejsce pierwszy trening oparty na podbiegach (Orszady zdobyta siedmiokrotnie), gdzie na szczyt dobijałem sprintem. Trzeba było mocno dorzucać do kotła, aby odpowiednia ilość pary poszła w nogi. Trening niezwykle wyczerpujący. Przebyty dystans 12,35 km w czasie 1:24:30.
Z banalnych obserwacji, niesamowite jest to, że zacząłem lubić dresy. Niegdyś ich zagorzały przeciwnik obecnie amator wygody i funkcjonalności. Na moi licu pojawia się szerokim uśmiech w każdym momencie, gdy dostrzegam kolejne zmiany, jakie dokonują się w moim sposobie myślenia i funkcjonowania. Po prostu: Panta rhei. Heraklit z Efezu miał słuszność. Nie ma rzeczy, czy cech o stałych właściwościach. Nie ma statecznego bytu, jest tylko stawanie się.
Mając świeżo w pamięci niedzielne wydarzenia doszedłem do wniosku, że jestem zmuszony wprowadzić sobie limity na alko. Wszystko dla ludzi, lecz sporadyczna konsumpcja w połączeniu z jednorazowym dużym strzałem owocuje totalnym brakiem dyspozycyjności. Szkoda mi na to czasu. Czasu, który można byłoby spędzić w dużo bardziej wartościowy sposób.
W nawale zajęć zatrzymuję się na chwilę. Dociera do mnie, że muszę dopracować ustanawianie priorytetów. O tyle, o ile z planowaniem nie mam większych problemów, o tyle kluczę w odniesieniu do rozpoczęcia w pierwszej kolejności najbardziej priorytetowych działań.
A może po prostu wystarczy zwrócić się w stronę prostoty? Przestać komplikować rzeczywistość, stawać na rzęsach kreując nie wiadomo, jak zaawansowane koncepty myślowe na rzecz intuicyjnych rozwiązań opartych na banalnych czynnościach?