W sobotę powróciłem do biegów z cyklu Grand Prix Warszawy. Niezmiernie cieszy mnie ten fakt.
Pozostaje przypiąć numer startowy oraz kartę sponsorującą dla Hani. Pobiegnę dla Niej aby dołożyć swoją cegiełkę w procesie zbierania środków na operację Jej serduszka. Z całego serca trzymam kciuki, że wyjdzie na prostą i będzie mogła godnie żyć i czerpać radość z codziennych chwil.
Pełna gotowość. Za chwilę zacznę rozgrzewkę.
Przygotowując się do startu doszedłem do wniosku, że nie będę się forsować. Początkowo chodziło raczej o czystą przyjemność wynikającą z biegu oraz zaliczenie kolejnego etapu. Dopiero w trakcie biegu złożyło się inaczej…
Tuż przed startem z moją ukochaną Żoną, wiernie mi kibicującą, mimo typowo jesiennej aury. Jetem niezmiernie szczęśliwy i wdzięczny, że dzieliła ze mną ten sobotni czas. Za chwilę pognam przed siebie.
Dokładnie o 11:04 startujemy:
Co się wydarzyło, że nagle postanowiłem zmienić zdanie?
Po pierwsze: podszedłem do tematu ambicjonalnie bowiem biegłem niemalże na końcu stawki (takie przynajmniej miałem wrażenie).
Po drugie: do piątego kilometra cały czas ktoś mnie wyprzedzał. Z chwilą, gdy ujrzałem plecy kolejnej dziewczyny powiedziałem sobie: DOŚĆ. I zaczęły dziać się rzecz nieprawdopodobne. Od tego momentu nikt mnie już nie wyprzedził, a ja doganiałem i pokonywałem kolejne osoby przed sobą.
Począwszy od mniej więcej 6 kilometra nie wyprzedził mnie już nikt. To dodało mi skrzydeł. Odrodziłem się ni czym feniks. Zweryfikowanie czasu na 9 km rozjuszyło drzemiącego we mnie tygrysa. Dawno nie miałem tak szaleńczego finiszu (na ostatnim kilometrze wyprzedziłem kilkanaście osób).
Finiszowałem tak ostro, że po wszystkim biegacz, którego wyprzedziłem na ostatniej prostej (biegł szybko, ale nie był już w stanie podjąć ze mną walki) przybił mi pełną szacunku piąteczkę. Fantastycznie zachowali się także kibice tuż przy linii mety, którzy zrywali gardła widząc z jakim impetem prę w stronę finiszu.
Odcinek przebiegający wzdłuż Trasy Siekierkowskiej (dwie pętle dające łącznie 10 km) zostaje pokonany w czasie: 49:34. Wreszcie złamałem magiczną barierę 50 minut. JEST MOC!!! Poniżej chwilę po ukończeniu biegu zwieńczonego takim sukcesem:
Zacieram rączki bowiem do uzyskania pamiątkowego medalu pozostał mi już tylko jeden bieg. Jeszcze tylko jeden start i uzyskam kolejne trofeum upamiętniające me zwycięstwo!!!
Pingback: Z MARTĄ | Inspirując do działania…